niedziela, 31 stycznia 2016

Podłamana polska, damska tyczka

Jest pewna nastolatka w Finlandii, która rozwija się nad wyraz świetnie i mając tak niewiele wiosen na karku prezentuje się lepiej od niejednej seniorki. Ktoś, jak u nas Ewa Swoboda, z tym, że owa nastolatka z kraju świętego Mikołaja jest tyczkarką. Jeszcze do trzydziestego pierwszego stycznia jej rekord życiowy wynosił już i tak obłędne, jak na jej wiek i doświadczenie, cztery metry i pięćdziesiąt pięć centymetrów i został ustanowiony dwa tygodnie wcześniej.

A potem przyszedł miting w malutkim, niemieckim miasteczku Zweibrucken. Owa nastolatka, niespełna osiemnastoletnia Wilma Murto przeskakuje poprzeczkę zawieszoną na wysokości cztery metry i siedemdziesiąt jeden centymetrów, bijąc przy tym halowy rekord świata juniorek należący wówczas do trzy lata od niej starszej Szwedki, medalistki halowych mistrzostw Europy, Angelicy Bengtsson (cztery sześćdziesiąt trzy).

To nic, że w hali, że jej życiówka na stadionie wynosi dość skromne, jak na to, czego dokonała teraz, cztery trzydzieści. Jej możliwości są, jak widać, ogromne i możemy spodziewać się, że latem znacząco ją poprawi. Wysokość cztery siedemdziesiąt jeden dawałaby w Sopocie złoto halowych mistrzostw świata (zwyciężczyni Yarisley Silva skoczyła równo cztery metry i siedemdziesiąt centymetrów), a w Pradze, na halowych mistrzostwach Europy - brąz (Anżelika Sidorowa wyskakała złoto, osiągając cztery osiemdziesiąt). Za bardzo niedługi czas - Portland już za pasem, o ile zdecyduje się wystartować - może zostać gwiazdą światowej lekkoatletyki.

A ja zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy kiedyś w Polsce wystrzeli taki talent tyczkarski wśród dziewcząt, który niczym Pyrek i Rogowska będzie walczył z resztą świata nie bez skutku.

Na razie w mojej głowie i zapewne nie tylko mojej jest Kamila Przybyła. Brązowa medalistka Mistrzostw Europy juniorek w Eskitlunie. Skoczyła wtedy cztery metry i dwadzieścia centymetrów, a swój wynik przyjęła początkowo bez większego zadowolenia - sama czuła, że stać ją na znacznie, znacznie więcej. Ambitna, wierząca w swoje możliwości. Z pewnością talent - człowiek bez choćby odrobiny talentu przecież nie zdobywa medali.
Ale jeszcze nieobudzony.

Spójrzmy na wyniki jej rówieśniczek. Rosjanka Alona Łutkowska, mistrzyni świata juniorek z 2014 roku legitymuje się rekordami kolejno cztery sześćdziesiąt jeden na stadionie i cztery pięćdziesiąt cztery w hali, Amerykanka Desiree Freier - cztery czterdzieści cztery na stadionie i cztery trzydzieści cztery. Nowozelandka Eliza McCartney, wicemistrzyni Uniwersjady z 2015 roku, ustanowiła rekord świata juniorek na stadionie, pokonując cztery metry sześćdziesiąt cztery centymetry (skoczyła potem cztery sześćdziesiąt pięć, ale wtedy nie zostało to uznane za rekord świata), w hali jednak jej rekord życiowy jest tylko pięć centymetrów lepszy od życiówki Przybyły - cztery dwadzieścia siedem.

Najlepszy skok Kamili na stadionie to cztery trzydzieści, na hali - cztery dwadzieścia dwa. Na tle świata - naprawdę blado, na tle europejskim - już nieco lepiej (sam medal z Eskitluny o tym świadczy). Dla porównania w jej wieku Monika Pyrek pokonywała już cztery czterdzieści, a zaledwie rok później zdobyła brąz mistrzostw świata w Edmonton, skacząc cztery pięćdziesiąt pięć. Anna Rogowska skakała, mając dwadzieścia lat, dosyć powtarzalne cztery trzydzieści, cztery czterdzieści, po czym trzy lata później w Atenach została brązową medalistką olimpijską.
Do juniorskiej czołówki światowej Przybyle więc dużo brakuje, ale znając jej ambicje i wiarę w swoje możliwości (przed MŚ w Pekinie wyraziła gotowość poprawy rekordu życiowego o dwadzieścia centymetrów) - nie podda się bez walki.

Pozostaje nam tylko kibicować. I zastanawiać się, dlaczego dopuszczono do sytuacji, że w Polsce, w kraju, w którym liczono nie tak dawno na rekord świata wśród pań, cieszą każde skoki powyżej czterech metrów.
Może tę połamaną damską tyczkę da się jeszcze naprawić?